czwartek, 13 października 2016

Gratis

Kochani z racji, że nic nie wstawiłam od czerwca w ramach przeprosin coś co napisałam parę lat temu. Monodram.
Życzę miłego czytania.

Monodrama Morgana

Jedyny rekwizyt świeca wyznaczający krąg
Minęło tyle wieków, a ja wciąż pamiętam.
Przekleństwem jest wieczne życie!
Przekleństwem jeśli nie można się nikomu wyżalić.
Wyrzuty sumienia i te wciąż napływające wspomnienia.
To zbyt bolesne by móc zapomnieć.
To nie moja wina-lecz jego!
Gdyby mnie nie odrzucił!
Och Arturze-twoja wiara cię zgubiła.
Twoje pragnienie czystego sumienia doprowadziło…
Przerywa gwałtownie. Krąży po pomieszczeniu.
Bracie zabiłeś siebie i naszego syna!
Jak śmiałeś? Jak?!
Czym jest wieczność w samotności?
ze wściekłością i smutkiem
Pokutą! Pokutą za złe czyny.
Spokojniej
Jednak… Czy pokutą nie było życie obok ciebie?
z goryczą
Życie, w którym byłam tylko siostrą, a nie żoną!

ze wściekłością
To wina maga starego! Gdyby nie on!
Upada i łkając mówi
Gdyby nie ty Merlinie! Nic by się nie stało.
Twój król by nie umarł, a ja…
Podnosi się
Ja bym go nie pokochała!
Magów słuchali, a mnie- NIE!
Przecież też mam moc, magię
z goryczą
Jednak nie słuchali, bo jestem kobietą

I przepełniała mnie rozpacz po porzuceniu.
Siada . Milczy przez chwile
To były jednak inne czasy!
Ze wstrętem
Tak, średniowiecze-sam jego początek
Po chwili namysłu
Teraz świeco wyspowiadam się tobie.
Światło, które oznacza nadzieję.
Świeco, co symbolem jesteś przemijania.
Błagam, wysłuchaj me dzieje!
Przy narodzeniu nazwano mnie pogańskim imieniem Morigan-Morganą
Westchnienie
Lecz chrześcijański świat zwał mnie Anną.
Przez całe dzieciństwo matka mnie unikała.
Wychował mnie starzec-mag o siwej brodzie.
Nauczył mnie magii.
Smutny uśmiech
Sam wydał wyrok. Sam!
Rozpacz
Po śmierci ojca odebrano mi dziedzictwo.
Dla chłopca. Dla Artura wszystko.
Nie mówiono, że mam brata.
Światło skąd miałam wiedzieć?!
Obiecując małżeństwo całował, a nawet więcej
Gorzki uśmiech
Nim dotarliśmy do zamku byłam już brzemienna.
Porzucił mnie i dziecko, gdy okazałam się być jego siostrą!
szlocha
Ja go kochałam, kocham i kochać będę dalej.
Nie jak brata, lecz jak męża.
Przez mą rozpacz nie kochałam mego syna, jak moja matka mnie.
Zbyt do swego ojca był podobny-mój mały Mordred.
Jak król się ożenił zapałałam żądzą zemsty
z żalem
Wysłałam mu pewnego razu płaszcz od którego miał spłonąć
W jednej chwili z kochanka stał się mym wrogiem.
Gdy chciałam zdemaskować zdradę Ginewry z Lancelotem
ze smutkiem
zostałam wrobiona w zamordowanie Kavala.
Kavala kochanego przez mnie psa Artura. I wygnana.
To zemściłam się na cnym rycerzu. Rzuciłam klątwę szaleństwa.
Diabelski śmiech
Niestety przez me czyny rozpoczął się koniec.
Koniec Camelotu!
Mój syn głupi i porywczy- te cechy odziedziczył po mnie na nieszczęście świata.
Milczy. Załamuje ręce
Już nic nie mogłam zrobić!
Zrywa się krzycząc NIC!
Trzymałam e ramionach umierającego syna, brata.
Cóż mogłam uczynić? Co?!
Zabrałam Artura na Avalon, a Mordreda pochowałam.
Upada
Za to mnie Sąd Boży czeka i piekło.
Pierwszy raz od dziecka będę się modliła.
Klęka
Wybacz mi Panie me czyny głupie!
Wybacz jeśliś tak łaskaw jak mówią.
Nie wiem co mówić.
Z rozpaczą
Ja czarownica!
Ja kobieta.
Ja siostra i nałożnica.
Ja córka królewska wyśmiana przez lud.
Nienawidziana przez matkę.
Wychowana przez maga i zakonnice.
Ja w dwóch ideach wychowana!
Panie wybacz me grzechy.
Z gorzką ironią
Bo to nie ja to rozpoczęłam.
Wstaje w nagłym olśnieniu
Nie ja!
Czemuż więc stare legendy mnie jako złą ukazują ?
Ja niewinna Panie!
Ty wiesz, żem kobieta słaba i zraniona.
Kobieta, która nie starzejąc się przeżyła ponad tysiąc lat.
Z uśmiechem i dumą
Jam Morgana Pendragon
KONIEC







niedziela, 5 czerwca 2016

[2] Prolog

 Ile strat może ponieść jeden człowiek nim osiągnie pełnoletność? Najpierw zginęli moi rodzice, jednak nie pamiętam ich zbyt dobrze, miałam pięć lat, byłam zbyt mała. Gdy zginęli, przygarnęła mnie babcia Megan. Zabrała mnie z Irlandii do Londynu. Mieszkałam tam przez wiele następnych lat. Co roku jeździłyśmy na tydzień do domu rodziców, a później podróżowałyśmy po świecie.
  Siedziałam w limuzynie, która wiozła mnie do mojego nowego opiekuna. Po odczytaniu testamentu babci okazało się, że ostatnie dwa lata edukacji spędzę w  Akademii Orchid, gdzie uczy moja  ciotka madame Duchamp- siostra mojej mamy. Parę słów o ciotce... Ciocia Marii młodo wyszła za mąż za francuza, który po roku zmarł w dziwnych okolicznościach.  Babcia Megan pomogła swojej starszej córce zacząć nowe życie i znalazła jej pracę w szkole do, której wcześniej uczęszczała jak reszta mojej rodziny.
  Szkoła znajdowała się w okolicy wrzosowisk. Wciąż czułam smutek, ale przeczułam  również, że będę musiała się szybko przystosować  do nowego życia. Ta podróż oznaczała dla mnie konieczność zamknięcia pewnego etapu mojego życia.  Musiałam pożegnać wszystko co znam, dom, służbę, zwierzęta, przyjaciół. Podejrzewałam, że zabije mnie brak możliwości codziennego chodzenia do galerii sztuki i zero opcji na szybki wypad do Irlandii.
-Dojeżdżamy, proszę panienki.
-Dziękuję panu. Mam już dość siedzenia w samochodzie.
-Jestem, aż tak złym kierowcą- zażartował, ale słyszałam wyraźną troskę.
-Skądże. Jest pan wyśmienitym kierowcą, ja preferuję jednak spacery.
-Dotrzeć tu z Londynu byłoby wielodniowym wysiłkiem. Witam w wiosce.
- Może mi pan przypomnieć jej nazwę.
-Oczywiście panno O'Callahan. To Faeria. Szkoła do, której jedziemy znajduje się piętnaście minut spacerkiem na wschód.
- Jeśli można samochodem ile to zajmie?
-Jakieś dwie minutki.
   Kierowca miał rację. Już po chwili moim oczom zaczął ukazywać się ogromny kompleks budynków przypominający odrobinę kompleks pałacowy. Gdy się zbliżyliśmy jeszcze bardziej zauważyłam ogromne zielone tereny otaczające moją nową szkołę. Ucieszyło mnie to- kochałam spacery  zwłaszcza długie. Zdziwił mnie natomiast brak spędzających wolny czas uczniów. Długą chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, że trwały jeszcze wakacje- jeszcze jakieś trzy tygodnie.
Tylko ja miałam jakieś cholerne nieszczęście znaleźć się w szkole przed czasem.
   Już z daleka dostrzegłam surową, kobiecą sylwetkę czekającą na werandzie przed głównym budynkiem. widziałam ją drugi raz w życiu. Mary Duchamp moja nowa opiekunka, nigdy nie umiałam nazywać jej ciocią. W moim życiu zjawiła się jakieś dwa tygodnie wcześniej, na pogrzebie babci. Wyglądała jeszcze bardziej przerażająco i  surowo niż zapamiętałam. Czarne włosy upięte w ciasny kok z tyłu głowy sprawiały, że jej blada, chuda twarz wydawała się  bardziej naciągnięta. Mrużyła oczy, a oczy miała ściągnięte w cienką linię, jednym słowem nie wyglądała przyjaźnie, ani nie wydawała się zadowolona. Nie jestem do niej podobna pomyślałam mama i babcia tez nie były. Mama jaką znam, czyli ta ze zdjęć, przypominała wróżkę lub elfa, bliżej mi do niej, niż do jej ciemnej, surowej siostry. Madame Duchamp przypominała mi raczej wiedźmę lub macochę z bajek. Zastanawiałam się po kim to ma.
-Kira, drogie dziecko- powitała mnie z wymuszonym uśmiechem, gdy tylko wystawiłam glowę z samochodu.
-Dzień dobry ciociu  Mary- to powitanie nie zabrzmiało zbyt szczerze.- Czemu musiałam już przyjechać?
-Musisz poznać szkolne zasady, samą szkołę oraz przedmioty, które będziesz realizowała.
 Nie ukrywam byłam bardzo zestresowana i czułam się skrępowana. Poprawiłam cynamonowe pasmo, które uciekło mi z kucyka. Ledwie znałam tę kobietę. Nie bardzo rozumiałam czemu musiałam trafić pod jej opiekę prawną, a nie kogoś z rodziny taty czy jakiejś miłej koleżanki babci.

Kolejne zmiany

Za niedługo na blogu pojawi się dodatkowa książka druga. Będą pojawiać się obie.
 Pod numerem 1 z dopiskiem będzie historia Isabell i Daniela
Pod 2 historia nowej bohaterki Kiry.
Isabell i Daniel to historia miłosna, a u Kiry poznacie czary.

Buziaczki
Weronika

niedziela, 8 maja 2016

Zmiany

  Po dość krępującej rozmowie z królem o tym czemu uciekam przed jego siostrzeńcem zostałam puszczona do pokoju. Następnego dnia z rana Adrian wyjechał do swojego rodzinnego domu. Zniknął jeden z moich prześladowców, pozostał Tajemniczy Jeździec. Nikomu nie powiedziałam      o tym co zdarzyło się w lesie po przybyciu Skrzata- jak nazwałam zająca. Cały dzień, który pozbawił Adriana możliwości mojego towarzystwa spędziłam głaszcząc mojego długouchego przyjaciela. Wyszłam z pokoju dopiero na obiad.
-Isabell- zaczęła królowa Amelia podczas gdy ja jadłam zupę cebulową. Przełknęłam.
-Słucham.
-Czy zechciałabyś zostać moją damą dworu?- Pytanie to sprawiło że moja łyżka wypadła mi z ręki.
-Chyba nie zasłużyłam- odpowiedziałam gdy udało mi się już otrząsnąć z szoku.
-Moje drogie dziecko, wymyśliłaś sama cały projekt edukacyjny, sama podróżowałaś po świecie . Masz ogromne poczucie obowiązku, zainteresowanie prasy i znasz naszą rodzinę od podszewki. Twój styl jest bez zarzutu i masz nienaganną prezencję. Tak uważam, że jak najbardziej zasługujesz na pozycję mojej damy dworu, jeśli nie na wyższą. Liamie, co ty na to?
- To wielki zaszczyt, ale to powinna być decyzja Isabell.
-Isabell, proszę.
-Mam nadzieję, że cię nie zawiodę.
- Doskonale, w dniu twoich szesnastych urodzin zostaniesz oficjalnie ogłoszona moją damą dworu- uśmiechnęłam się tylko mając nadzieje, że moja decyzja ułatwi mi osiągnięcie celu.
   Dni mijały spokojnie. spacerowałam po całej Vialleccie  i rozważałam wszystkie plusy i minusy każdego możliwego scenariusza spotkania z Danielem. Marzyłam o nim i błagałam by zaszła w nim zmiana na lepsze. Nie miałam z kim rozmawiać, bo cryspin wyjechał do wuja Cole'a by uczyć się sztuk walki. Ojciec wyjechał z kolei szkolić rekrutów. Miałam przez to wszystko zbyt wiele wolnego czasu i miejsca. Zazwyczaj większość czasu spędzałam w altanie czytając książki, ale gdy już wracałam do  zamko-domu  odbijałam się od ścian. Pochłaniałam tak wiele książek, że w ciągu miesiąca zabrakło mi książek z mojego ulubionego regału w bibliotece i musiałam zadowalać się książkami naukowymi, bo głupio było mi prosić o nowe powieści.

  Któregoś słonecznego dnia na początku lipca, wracałam z nad morza i ponownie rozmyślałam wszystkim. Co oznacza, że rozmyślałam o wszystkim? w moim przypadku było to rozmyślanie o wszystkim w przypadku gdy spacerowałam nad morzem, o dziwo nie był to Daniel. Dręczyły mnie znacznie bardziej istotne pytania. Rozmyślałam nad tym kim byłam zanim trafiłam do tej krainy? Kim byli moi rodzice? czemu mnie nie szukają? Czy miałam jakieś rodzeństwo? Czy to sprawka przeznaczenia, że się tu znalazłam, czy tylko miałam przeżyć? Dlaczego i w jaki sposób tak szybko przystosowałam się do sytuacji, która mnie spotkała?
 Podczas tych rozmyślań omal nie wpadłam pod limuzynę. W jednej chwili otrząsnęłam się z rozmyślań, bo dotarło do mnie jaki to był dzień. Wracał Daniel. Puściłam się  biegiem. Wybrałam skrót, który prowadzi przez las. Nie byłam w nim od pamiętnego spotkania z Jeźdźcem. Dziś się to nie liczy! Daniel wraca! wołało moje serce do mózgu, który powtarzał Wilki! Jeździec! Niebezpieczeństwo!  Tak swoją drogą co było niebezpieczniejsze wilki czy Jeździec? Ponad  kategorią  niebezpieczeństwa był daniel- to on budził we mnie największy lęk. Przez niego zapominałam o prawdziwym niebezpieczeństwie, liczył się tylko on i jego piękne zielone oczy. Zwolniłam gdy zbliżałam się do zamku.

niedziela, 27 marca 2016

Alleluja

Życzę wszystkim(trochę spóźnione) Wesołego jajeczka
Błogosławieństwa Zmartwychwstałego i jajeczka czekoladowego.

Powiew świeżości

Misie moje kochane wiosennie odświeżam dla was blog.
Mam też prośbę wstawiajcie komentarze z waszymi przemyśleniami o książce, albo co byście dodali na bloga. Czy chcielibyście coś o mnie wiedzieć? Jestem otwarta na propozycję :)

sobota, 26 marca 2016

Co dalej?-> Tajemniczy Jeździec

     Leżała i rozmyślałam, gdy nagle poczułam łaskotanie w stopę. Delikatnie uniosłam głowę
 i zobaczyłam wąchającego moją stopę zajączka. W momencie, w którym się zorientował, że został odkryty próbował uciec, ale ranna łapka mu to uniemożliwiła.
-Chodź maluchu- zaczęłam przemawiać do zwierzątka, spojrzało na mnie, ale nie ufało mi na tyle by do mnie podejść. Chciałam mu pomóc, ale jak... Nagle przypomniałam sobie o owocach w moim koszyku. Wyciągnęłam z niego jabłko i ukroiłam podłużny kawałek ozdobnym nożykiem, który dostałam od mego przyjaciela Sheimusa. Położyłam kawałek na dłoni i wyciągnęłam do puchatego intruza. W tamtym momencie zajączek zaufał mi, a ja zyskałam przyjaciela. zabrał przysmak, a gdy już zjadł dał się pogłaskać i wziąć na ręce.
 -Uciekłeś jakiemuś  drapieżnikowi- stwierdziłam po obejrzeniu jego małego ciałka. Wyglądał jakby uciekł jakiemuś dużemu zwierzęciu- zabiorę cię ze sobą i się tobą zaopiekują- wsadziłam uszatego kumpla do koszyka i zaczęłam pakować swoje rzeczy.
   W chwili gdy zbierałam się już do powrotu usłyszałam za sobą głuche warczenie-wilki. Położyłam się na ziemi zwijając w kłębek z koszykiem pod sobą, by ochronić zajęczego przyjaciela. Zaczęły mnie obwąchiwać i nagle odbiegły. Uniosłam lekko głowę i ujrzałam Jeźdźca.  Nic nie mówiąc pokazał mi bym pobiegła do zamku i wykonał gest nakazujący milczenie. Nie wiedziałam o co chodziło mu z tym milczeniem. Oczywiście z pierwszego rozkazu czy też rady skorzystałam, jednak nie wiedziałam co myśleć o drugiej części tego niezwykłego spotkania. Kim był ten człowiek? Czemu mnie uratował? Czego chciał? O czym i czemu nie mogłam powiedzieć? Czy aby na pewno miał dobre zamiary?
  Wobec tych rozmyślań i świadomości bytności wilków w naszym lesie, postanowiłam na razie nie chodzić samej do lasu. Jednak komuś musiałam powiedzieć o wilkach, bo mogą kogoś zaatakować lub porwać mu zwierzęta hodowlane. Skoro było ich parę na polanie musiało ich być więcej. "Wataha siłą wilka".
    Gdy byłam już na terenie pałacu znalazłam leśniczego i przekazałam mu wiadomość
o drapieżnikach grasujących w okolicach zamku. Następną osobą do której musiałam dotrzeć był doktor Cookie.
-Witaj Isabell. Coś się stało?
Wydawał się naprawdę zmartwiony.
-Dzień dobry doktorze. Mnie nic nie jest, ale mam pacjenta- wyciągnęłam zajączka.
-Co to za biedactwo?
-To zajączek, którego prawdopodobnie zaatakowały wilki. Przyczłapał do mnie i nie mogłam go zostawić na pastwę losu.
-Dobrze  moja droga zostaw go tu, a ja zadzwonię po doktor Stacy-pierwszy raz słyszałm to nazwisko, doktor Cookie wyczytał to z wyrazu mojej twarzy- to nasza nadworna weterynarz. Możesz iść, przyniosę ci twego długouchego przyjaciela. Przygotuj mu posłanie.
-Dobrze- małe stworzonko patrzało na mnie gdy wychodziłam.
Moje szczęście nie trwało długo, bo wracając do pokoju natknęłam się na Adriana. To był  zdecydowanie mój pechowy dzień.
- Widzę, że wróciłaś. To może- zaczął się zbliżać niebezpiecznie, a ja poczułam smród alkoholu- teraz się przejdziemy?
-Nie, dziękuję. Jestem zmęczona, a mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
-Może ci pomogę?
-Nie, dziękuję.
-Czemu?
-Bo śmierdzi od ciebie gorzałką panie- uciekłam mu. Nie gonił mnie, ponieważ był zbyt pijany.
Zaczynałam się bać Adriana. Był nachalny,  a raz widziałam jak uderza pokojówkę. Biegłam szybko, aż na kogoś wpadłam. Tym kimś okazał się król Edward.